piątek, 28 lutego 2014

Amanda Abbington ma dzisiaj urodziny...

Wszystkiego najlepszego! Urodziła się w 1974 roku w Londynie. Z zawodu jest oczywiście aktorką, choć do tej pory dość mało znaną. Debiutowała w drugiej połowie lat 90 i jej pierwsze role były raczej epizodyczne. Głównie grywała w serialach telewizyjnych, zresztą nadal znana jest głównie z seriali lub filmów niskobudżetowych.
Pewnego dnia, na planie do filmu telewizyjnego Men Only (film opowiadający bardzo nieprzyjemne losy grupy przyjaciół) poznała Martina Freemana. Od tej pory, czyli przeszło 14 lat, są razem i mają dwójkę uroczych dzieci. Moim zdaniem to właśnie ten typ pary, która jest dla siebie stworzona. Oboje grywali razem w kilku filmach, m.in. 
Długu albo Dobranoc, kochanie
Jednak jej role nadal były epizodyczne albo bardzo drugoplanowe. Trudno mi określić czy jest dobrą aktorką, ponieważ widziałam tylko jej rolę w Sherlocku. A czy ją (rolę) dostała z powodu talentu? Nie chcę być niemiła, ale...

Ale mam nieodparte wrażenie, że Martin Freeman po prostu załatwił swojej ukochanej rolę. Było to tak (jak ona sama zrelacjonowała): w dniu telewizyjnej premiery Psa Baskervillów (2 odc. 2 serii SH) oboje poszli do Marka Gatissa omawiać następną serię. I jak Amanda zapytała się, kto będzie grał rolę Mary, Martin i Mark odparli, że zastanawiają się nad obsadzeniem w tej roli jej. To bardzo miłe i w ogóle, ale nadal nie mogę przecierpieć trzeciej serii oraz to co zrobili z postacią Mary. W kwestii jej obsadzenia po prostu nie sądzę, żeby to był przypadek. Zresztą mniejsza o to, nie była aż taka zła, jeśli chodzi o grę, a fatalność postaci można śmiało zrzucić na scenarzystów. 

Poza tym, mimo iż postać mi się nie podobała, nie rozumiem fali nienawiści, którą fani, a raczej pseudofani albo jacyś nadpobudliwi fani, skierowali przeciw niej. Ja rozumiem – fandom ma swoje preferencje (nie zawsze zdrowe) – ale bez przesady, w końcu Amanda niczym nie zawiniła, a groźby Martina, że opuści serial, wskazywały na wysoki próg niechęci fanów wobec Amandy. Co było niepotrzebne.

Podsumowując, Amandę lubię. Sprawia bardzo miłe wrażenie. Zresztą w jakim towarzystwie spędzała Sylwestra! Tak, to Simon Pegg i Martin Freeman.


Patrząc na nią i Martina Freemana uważam, że są bardzo dobraną, sympatyczną parą i cieszę się, że są razem. Naprawdę życzę obojgu jak najlepiej, a Amandzie rozwoju jej kariery!


P.S.: W niedzielę Oscary, gwoli ścisłości.


niedziela, 16 lutego 2014

British Academy of Film and Television Arts

W skrócie BAFTA. Właśnie ceremonia rozdania tych prestiżowych brytyjskich nagród dobiegła końca. Oczywiście w pewnej części było jak z Oscarami - do przewidzenia. Jednak miłą niespodzianką okazała się statuetka dla  Chiwetela Ejiofora za główną rolę w Zniewolonym. Serdecznie mu gratuluję!        
I Willowi Poulterowi też, zapowiada się kolejny dobry, brytyjski aktor. 


Co do innych zwycięzców: dobrze, że Jennifer Lawrence wygrała w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa i równie dobrze, że Cate Blanchet zdobyła statuetkę za pierwszoplanową rolę kobiecą. Aczkolwiek czuję zawód i rozczarowanie, ponieważ Amy Adams swoją grą w American Hustle bije obie na głowę. Reszta raczej mnie nie zaskoczyła, z wyjątkiem wcześniej wspomnianego Chiwetela Ejiofora. I tu można byłoby się pokusić o uwagę, że wbrew co pokazała pewna amerykańska stacja telewizyjna, Oscar dla Leonardo DiCaprio jest niepewny jak zwykle.
Cóż, rozdanie nagród Brytyjskiej Akademii mnie nie powaliło. Pokrywają się mniej więcej ze Złotymi Globami i z Oscarami też pokrywać się będą. Chyba, że Leonardo wygra… 

P.S.: I tak wszystkim składam serdeczne gratulacje! 



sobota, 15 lutego 2014

Simon Pegg miał wczoraj urodziny...

...wszystkiego najlepszego!

Pytanie, kim jest Simon Pegg?
Otóż  jest on sympatycznym Brytyjczykiem, konkretnie aktorem i scenarzystą. Urodził się lat temu 44, ma żonę Maureen (pobrali się 23 lipca 2006) i córkę Matildę. Jest szczęśliwym posiadaczem dwóch sznaucerów miniaturek. Ponad to przyjaźni się z zespołem Coldplay, a ostatniego Sylwestra  spędził wraz z żoną w towarzystwie Martina Freemana i Amandy Abbington.

Jego kariera rozpoczęła się w latach 90, grywał w różnych filmach telewizyjnych. Jednak prawdziwym przełomem w jego życiu, była rola sprzedawcy Shauna w Wysypie żywych trupów, chociaż może tytuł polski nie jest zbyt wdzięczny.


Obcy i Cornetto 

Pamiętam, jak parę lat temu w środku nocy na Canal+ leciało Hot Fuzz. Postanowiłam obejrzeć i z miejsca się zachwyciłam. Jest to do tej pory jedna z moich ulubionych komedii. Wtedy zaczęłam mniej więcej kojarzyć Simona Pegga, ale nie miałam pojęcia o Trylogii Cornetto...
Pierwsza jej część (Wysyp żywych trupów)odniosła spory sukces w Wielkiej Brytanii. Od tej pory kariera Simona Pegga zaczęła się dynamicznie rozwijać. Wraz ze swoimi przyjaciółmi - Nickiem Frostem i Edgarem Wrightem stworzyli komediowe trio pisząc scenariusze, reżyserując i grając we własnych filmach. I to właśnie druga część Trylogii, Hot Fuzz, była moim zdaniem najlepsza.  Chociaż trzeciej, tak po prawdzie, jeszcze nie widziałam.
W każdym razie, wracając do kariery Simona: Wystąpił m.in. w Mission Impossible III i IV, Star Trecku (sceny z jego udziałem dało się oglądać, w przeciwieństwie do reszty) oraz komedii o miłym obcym p.t. Paul. Zagra;Podobno już w marcu rozpoczną się zdjęcia do nowego filmu grupy Monty Python (Absolutley Enything), gdzie Simon zagra główną rolę! Poza tym zagrał epizod w Doktorze Who i udzielił swojego głosu takim animowanym postaciom jak Buck z Epoki Lodowcowej czy detektywa Thompsona z Przygód Tintina

Podsumowując - lubię go. Cenię sobie jego wszechstronność, pod względem talentu pisarskiego i porządnej, śmieszącej gry aktorskiej. Wobec tego, życzę mu wszystkiego dobrego, więcej weny twórczej i więcej dobrych filmów (do wystąpienia/nakręcenia).






P.S.: Już w niedzielę rozdanie nagród BAFTA!!!

niedziela, 2 lutego 2014

Granica między geniuszem a kiczem...

...jest cienka, stąd wniosek, że Mark Gatiss i Steven Moffat definitywnie weny nie mieli. Rozumiem, że terminy, fani i napięty grafik aktorów. Ale to, co zrobili z sezonem trzecim, wygląda tak, jakby wypili za dużo, usiedli i napisali, bo następnego dnia zaczynały się zdjęcia. Panowie, nie tędy droga! Sherlock był jednym z moich ulubionych seriali kryminalnych, a teraz mi głupio, że namawiałam ludzi, by go oglądali.
Kiedy trzy lata temu po raz pierwszy usłyszałam o tym serialu, byłam wierna wizerunkowi Sherlocka w wersji Roberta Downey Jr. Ale BBC mnie pozytywnie zaskoczyło. Fabuła zgrabnie przerobiona, sceny pełne napięcia, porządna gra aktorska, całość intrygująca tak, że chciałam więcej i czekałam na dalszy ciąg z niecierpliwością. I po dwóch latach otrzymałam ten wyrób nijako podobny.
Pierwszym odcinkiem byłam rozczarowana, drugi przywrócił mi wiarę, ale na trzecim myślałam, że wyrzucę komputer przez okno. Najdłuższe półtorej godziny życia. Długo by wymieniać, co mi się nie podobało, więc ograniczę się do słowa: wszystko. Za dużo Mycrofta, beznadziejna, wydumana historia Mary, zmieniony, nieciekawy Sherlock, krzyczący Watson i rozdzierająca muzyka. To nie na moje nerwy. Jak nie mogłam się doczekać sezonu trzeciego, tak teraz modlę się, żeby nie robili czwartego. Bo tego nie da się oglądać.
Na zakończenie: jeśli oglądaliście poprzednie dwa sezony, albo macie zamiar obejrzeć Sherlocka, to darujcie sobie sezon trzeci. I tak nie wiadomo jak przeżył ten upadek, a lepiej pozostać w błogim nastroju, niż zepsuć sobie humor tą szmirą.